Blues Kojota – Christopher Moore

Christopher Moore to autor 12 powieści (w Polsce wydano dziewięć z nich) z gatunku comic fantasy, nazywany następcą Vonneguta. Wydany w 1994 roku „Blues Kojota”, okrzyknięty „Kultową powieścią dla ludzi zbyt wybrednych, by stać się częścią jakiegokolwiek kultu” to druga w jego dorobku książka. W Polsce ukazała się ona nakładem wydawnictwa Alfa-Wero w 1998 r. w tłumaczeniu popełnionym przez Panią Danutę Górską.

„(…) kiedy wszystko jest z tobą w porządku, ale boisz się, że coś pójdzie źle i zniszczy twoją równowagę, wtedy czujesz Blues Kojota.” (s.40)

Sam Hunter, sprzedawca marzeń (hmm, ubezpieczeń) skrywający tajemnicę, która we wczesnej młodości zmusiła go do ucieczki z ziem plemienia Kruków, żył samotnie, lecz w miarę spokojnie, w Santa Barbara. Pewnego dnia na parkingu dostrzegł kobietę swojego życia oraz… swego ducha opiekuńczego, starożytnego indiańskiego boga oszusta Kojota. Kojot zapytał, czy Sam chce tę dziewczynę, po czym… przewrócił jego życie do góry nogami. Dosłownie – Sam w jednej chwili stracił pracę, mieszkanie i reputację.

Gdyby tę powieść napisał ktoś inny, właśnie przeczytalibyście jej spoiler, ale u Moore’a to tylko preludium… „To jakaś kafkowska kreskówka ze Strusiem Pędziwiatrem, kiedy podjechała taksówka z firmy taksówkowej Acme, z kierowcą w fezie. Animowana przez Hieronima Boscha, dodał w myślach Sam.” (s.222). Facet od książek tym zdaniem podsumowuje całokształt swej twórczości – cóż może być bardziej nieprzewidywalne, groteskowe i absurdalne, niż Animki na Sądzie Ostatecznym?

Perypetie Sama, któremu za wszelką cenę stara się pomóc (czy też zrujnować życie?) jego opiekuńczy duch, przeplatane są retrospekcjami z dzieciństwa i młodości głównego bohatera, oraz mitami z początków świata, w których w roli głównej występuje Kojot. Oszust jest podatny na wpływy, łatwo popada w uzależnienia, ma nieokiełznane libido, oraz spotkał kiedyś Jezusa Chrystusa, który próbował go nauczyć chodzenia po wodzie.

Byłam tej książki bardzo ciekawa, i, pomijając „zabójcze” tłumaczenie, nie zawiodłam się. Faceta od książek nie jest łatwo zrozumieć, a co za tym idzie – lubić. Jego powieści mają drugie dno – oprócz absurdalnej powiastki o lekko upośledzonym umysłowo, wiecznie napalonym, dawno zapomnianym bogu, Moore daje nam powieść o porządnym człowieku, który całe swoje życie spędził nosząc przeróżne maski, powieść o największej miłości, jaka istnieje i do czego taka miłość jest zdolna.

Na wstępie nadmieniłam, że tłumaczenie zostało popełnione przez Panią Górską – i podtrzymuję to stwierdzenie. Czytuję blog Christophera Moore’a, przeczytałam do tej pory 7 jego powieści, więc całkiem nieźle znam jego styl. Panu Drewnowskiemu, który dla wydawnictwa Mag przetłumaczył większość książek tego autora, udało się bezbłędnie oddać jego amerykańskie poczucie humoru, podczas, gdy Pani Górska dokonała pewnej „korekty”, pokuszę się o nazwanie jej „anglikanizacją”: gdyby nie kilka charakterystycznych dla Moore’a elementów, oraz postaci (Riverę i Minty’ego Fresh’a – tu przezwanego Zgryzem Prawidłowym – jeszcze spotkamy) pomyślałabym, że czytam wprawkę do „Amerykańskich bogów” Gaimana (sic!)…

Nie ma lekarstwa na Blues Kojota, ale zdecydowanie polecam tę książkę i jej autora każdemu, kto szczyci się swoim czarnym humorem. Bardziej wrażliwymi może wstrząsnąć 😉

Ocena 4,5/5

13 responses to “Blues Kojota – Christopher Moore

  1. Czarny humor i nieprzewidywalność to jest to co kotecki lubią najbardziej. Chyba niedługo przyjdzie czas, żebym i ja zapoznała się z twórczością pana Moor’a 😉

  2. Ja też mam na Moora ochotę. Tym bardziej, że nie podszedł Ci Pratchett więc nie obawiam się, że to podobny styl:)
    Hmm może sobie świątecznie Moora zaaplikuje;)

    • Niee, Pratchet się do Moore’a nie umywa, przynajmniej jak dla mnie. Moore to Moore i kropka.
      Świątecznie możesz się pokusić o „Najgłupszego Anioła”, ale na pierwszą przygodę z Moore’m proponuję jednak „Brudną robotę” albo „Błazna” 🙂

      • „Pratchet się do Moore’a nie umywa” … oj Magda, uważaj bo za takie bluźnierstwa możesz u mnie podpaść 😉 … To mnie dodatkowo zmotywowało, żeby jak najszybciej zapoznać się z panem Moor’em i ocenić czy dorasta do pięt mojemu literackiemu guru 😉

      • Póki co Pratchett, a konkretnie „Kolor Magii”, mi nie podchodzi, ale zostały jeszcze 2 próby (do 3 razy sztuka) 😉
        Ciekawa jestem, jak ocenisz mojego idola 🙂

  3. Tak szczerze Ci powiem, że według mnie Pratchetta nie powinno się zaczynać od „Kolorów Magii” albo od „Blasku Fantastycznego”. Gdybym sama tak zaczęła, pewnie dłużej by trwało za nim przekonałabym się do Terry’ego. Radzę zacząć od późniejszych pozycji. Najlepiej od „Trzech Wiedźm” (uwielbiam ….niania Ogg rządzi … ” nawet żyrafę ze stołka jak bieda… i tylko jeża przelecieć się nie da!!!”), od „Kosiarza” (moje pierwsze spotkanie ze Światem Dysk; od tego wszystko się zaczęło) albo do „Straż! Straż!”. Jeśli te pozycje Cię nie przekonają i nie narobią Ci ochoty na więcej ( a wierz mi, potem jest jeszcze lepiej) to dopiero wtedy można uznać, że jesteś stracona 😉

    • Kurczę, no właśnie nie pierwsza mi mówisz, że „Kolor Magii” to zły pomysł i dlatego Pratchetta jeszcze nie skreśliłam 🙂

      Wracając do Moore’a to polecam zacząć od „Brudnej roboty” lub „Błazna”, bo np. „Najgłupszy Anioł” to hardcore w czystej postaci. Animki w świecie Boscha. Nomen omen – coś mam do tego Boscha ostatnio szczęście – Moore, Grzędowicz… niedługo pewnie i w lodówce się pojawi 😛

  4. Nie skreślaj, nie skreślaj. Zobaczysz, że warto się z jego twórczością zaprzyjaźnić 😉

    Co do Moor’a – tak zrobię. Kompletuję właśnie listę książkowych prezentów, którą mam zamiar wręczyć mojemu mężowi, więc dorzucę do niej którąś z polecanych przez Ciebie pozycji … tak czytając ich opisy i recenzje, ciężko się zdecydować.

    Mnie Bosch ostatnio też prześladował w książkach pana Simmons’a 😉

  5. Jestem ZA ! Może jeszcze w tym tygodniu uda mi się zdobyć którąś z tych dwóch pozycji. Przedawkowałam trochę Simmonsa i z chęcią zrobiłabym sobie od niego chwilkę przerwy, czytając coś innego 😉

  6. Przyodziałam się dziś w rajstopy po szyję, gwizdnęłam mężowi kartę płatniczą z portfela, dokulałam się autobusem do miasta i zgadnij co kupiłam ];->
    Dzyń, dzyń, dzyń … Uwielbiam opowieści sprośne a rubaszne, ohydne gwałty, morderstwa, okaleczenia a i klepanie po tyłku, od czasu do czasu, jest dozwolone ;D

Dodaj odpowiedź do Magda Anuluj pisanie odpowiedzi